środa, 30 kwietnia 2008

Parę fotek temtycznych skoro moje zycie zdominowało rozwijające się Maleństwo.


Wszystkie fotografie autorstwa Christophe Gilberta.



Tego jeszcze nie było- czkawka o drugiej w nocy. Zamiast spać Maluszek z zawziętością ćwiczył sobie przeponę. A tak w ogóle to obieram "boczny" tryb życia. I nie chodzi to tylko o umiarkowanie w zażywaniu rozrywek. Rosnący brzuszek skutecznie zaczyna ograniczać moje ruchy i żeby wstać łóżka muszę się wykazać nie lada ekwilibrystyką aby nie nadwyrężać rozciągających się mięśni. No i poranna gimnastyka stała się nieodzowna dla przywrócenia ciału gibkości. A ponoć będzie jeszcze lepiej ... .

piątek, 25 kwietnia 2008

Dwa piątkowe cytaty, zapisane kiedyś skrzętnie przy lekturze Hermana Hessa.
.
Slowly blossomed, slowly ripened in Siddhartha the realisation, the
knowledge, what wisdom actually was, what the goal of his long search
was. It was nothing but a readiness of the soul, an ability, a secret
art, to think every moment, while living his life, the thought of
oneness, to be able to feel and inhale the oneness. Slowly this
blossomed in him, was shining back at him from Vasudeva's old, childlike
face: harmony, knowledge of the eternal perfection of the world,
smiling, oneness.
Herman Hesse, "Siddhartha"
.

Poeta, który cuda i potworności życia taneczną miarą swych wierszy opiewa, muzyk co pozwala im rozbrzmiewać w postaci czystej współczesności, jest szafarzem światła, pomnaża radość i jasność na ziemi , nawet jeśli nas najpierw wiedzie przez łzy i ból. Może ów poeta, którego wiersze tak nas zachwycają, jest smutnym samotnikiem, może i muzyk ów był posępnym marzycielem, lecz także i wówczas dzieło jego uczestniczy w radości gwiazd i bogów. To co nam daje, nie jest mrokiem, cierpieniem czy trwogą, to kropla czystego światła, wiekuistej radości.
Herman Hesse, "Gra szklanych paciorków"

poniedziałek, 21 kwietnia 2008

Właśnie wróciłam ze spaceru po wiosennym, rozświetlonym smugami słońcem parku. Wysokie drzewa upstrzone szmerem zieleni, pąkami gotowymi na jedno zawołanie wiosny wybuchnąć soczystą, świeżą zielenią, rozbrzmiewają ptasimi trelami. Maleństwo zapewne usnęło ukojone tą sielanką, a ja zatopiłam się w dobrych myślach, którym zdecydowanie sprzyja taka wędrówka.
.
Ale to mi przypomniało również wczorajszy spacer-dokument, którego reżyserem był Jan Holoubek. Dwaj przyjaciele- Gustaw Holoubek i Tadeusz Konwicki, wyruszają na spacer po jesiennym, mokrym lesie. Ciepło ubrani dwaj artyści, dwaj starsi panowie w jesieni swego życia, wędrują powoli, zgarbieni po leśnych ścieżkach. Przysiadają na powalonym konarze, łapią oddech, a w międzyczasie rozmawiają. Ale cóż to jest za rozmowa! Jaka piękna polszczyzna, jaka mądrość w tych wesołych anegdotach, ale i smutnych rozważaniach o rzeczach ostatecznych. Tak potrafią rozprawiać tylko niezwykle doświadczeni i bogaci wewnętrznie ludzie. Przypominając swoje życie, stojąc na krawędzi, z "czyhającą za plecami kostuchą", Holoubek mówi, że nie wierzy w śmierć. Nie wierzy, bo z jednej strony się jej lęka, a z drugiej, wszyscy jego najbliżsi, którzy już odeszli z tego świata, nie wydają mu się umarłymi, bo ciągle żyją w jego wyobraźni. Piękne, głębokie rozważania o istocie życia, aktorstwa, sztuki, o dzisiejszych czasach i pragnieniach młodych ludzi. Polecam na TVP Kultura. Może jeszcze powtórzą.

Po prozie całkowicie współczesnej, i co tu dużo mówić, niezbyt ambitnej, przyszedł czas na odrobienie lekcji z klasyki i sięgnięcie po coś znaczniej bardziej wymagającego. Wielkie tomiszcze ozdobnie oprawionej "Anny Kareniny" (następnej książki podkradzionej z maminej biblioteczki), wyjęte wreszcie po latach z kartonu i przełożone na półkę, wyglądało tak zachęcająco, że pewnego wieczoru sięgnęłam po nie z nieukrywaną rozkoszą. Jak zwykle przy tego typu dziełach znalazłam swoją zakładkę, bo zaczęta książka, ze względu pewnie na moją ówczesną niedojrzałość emocjonalną, została porzucona po przeczytaniu zaledwie kilku rozdziałów. Nie zniechęcona jednak poprzednim niepowodzeniem, zabrałam się ochoczo do lektury.
.
Istnieje anegdota, często przytaczana przez samego Lwa Tołstoja, że pewnego dnia szukając w swojej bibliotece czegoś do poczytania, sięgnął po pierwszą z brzegu książkę. Lektura tak go pochłonęła, że ocknął się dopiero późnym wieczorem, a zerkając na tytuł, zauważył, że czytał właśnie napisaną przez siebie przed laty "Annę Kareninę". I chyba lepszej rekomendacji nie potrzeba. Choć pozwolę sobie na napisanie kilku swoich refleksji.
.
Przede wszystkim nie należy traktować "Anny Kareniny" jako typowego romansu, co często się zdarza, a jest ogromnym nadużyciem. Książka ta jest bowiem przede wszystkim szeroką i niezwykle ciekawą opowieścią o ówczesnej Rosji, a rzecz dzieje się w latach osiemdziesiątych XIX wieku. Dość powiedzieć, że zachęcona niezwykle barwnymi opisami ówczesnego społeczeństwa, sięgnęłam po książki historyczne, by więcej dowiedzieć się o przemianach, które wówczas w Rosji następowały. A działo się wiele, bo reformy cara Aleksandra II zainicjowały zmianę stosunków społecznych, co dla ówczesnej arystokracji rosyjskiej, ale przede wszystkim chłopstwa, miało doniosłe znaczenie. W tle więc nieszczęśliwej historii miłosnej Anny Kareniny i Aleksego Wrońskiego dzieją się rzeczy nie mniej zajmujące niz dramat głównych bohaterów powieści.
.
Drugim niezwykle ciekawym wątkiem jest związek niemniej ważnych postaci dramatu, Kitty Szczerbackiej i Konstantego Lewina, których szczęśliwa miłość jest nie tylko kontrastem dla zawiłego i dramatycznego uczucia tytułowej Kareniny i Wrońskiego. Wzorem dla postaci Konstantego Lewina był bowiem sam Lew Tołstoj. Nie tylko włożył w usta bohatera swoje przekonania, ale wzorował jego życie i związek na swoim.
.
"Anna Karenina" to lektura niezwykle zajmująca, a wręcz absorbująca, bowiem uważny i ciekawski czytelnik potraktuje to jako przyczynek do dalszych studiów nad tym niezmiernie ciekawym okresem historycznym. Mnie w każdym razie zainteresowała na tyle, by sięgnąć po dalszą lekturę.

poniedziałek, 14 kwietnia 2008

Pająk w domu oznacza szczęście. Taki sobie przesąd, który kultywuję, a co za tym idzie, przynajmniej jedną pajęczynę mieć muszę. Można to zwalić na karb mojego lenistwa, ja to jednak tłumaczę wiarą w zabobony. No więc mój szczęśliwy pajączek zadomowił się w rogu łazienki, tuż nad prysznicem. Jest dość mały, drepcze na chudziutkich nóżkach i tak sobie wyobrażam, że to musi być pajęczyca. Uwiła sobie przytulne, niezawielkie gniazdko i tak sobie z nami po cichu rezyduje.
.
Wczoraj gdy brałam wieczorny prysznic, mozolnie wspinała się po swojej pajęczej nici, uciekając zapewne lękliwie przed moim czujnym okiem. Po chwili któraś z kilku nóżek musiała jej się omsknąć z cieniutkiej niteczki, bo skulona spadła szybciutko kilkanaście centymetrów w dół. Szczęśliwie zdołała się jednak uchwycić w ostatniej chwili końca delikatnej wici, tym samym ratując siebie przed niechybną śmiercią w potokach mydlanej wody. Przycupnęła na momencik, łapiąc pewnie oddech po tym zatrważającym przeżyciu, a potem pomknęła do swego bezpiecznego domku.

wtorek, 8 kwietnia 2008

Dopadła mnie zła energia. Zbierana niepostrzezenie przez ostatnie dni przelewa się teraz, chlupocze, topi dobre emocje. A wszystko to spotęgowane listopadową, deszczową aurą, daje mieszankę wybuchową. Czuję jak kotłują się w mojej głowie złowrogie myśli, wypowiadane słowa syczą od nienawiści, nie dają mi spokoju nie moje sprawy, których negatywne oddziaływanie zakłóca moją harmonię wewnętrzną. Muszę się wyciszyć i zamknąć na te okropieństwa. Czekam na słońce i piesze wędrówki przez zieleniejące się parki. Muszę skupić dobre myśli na rosnącym Maluszku, rozkwitającym na wiosnę zupełnie jak natura. Zaczytać się w dobrych słowach, wysyłać pozytywną energię.

Wszystkiego dobrego zatem kochani.

poniedziałek, 7 kwietnia 2008

Drzewa za oknem mojej sypialni powoli zaczynają się zielenić, park coraz bardziej upstrzony bielą drobniutkich zawilców. Świat znowu zaczyna cieszyć feerią barw. I pomyśleć, że codziennie będzie coraz piękniej.
.
Uwielbiam ten moment, który zdarza mi się każdej wiosny, gdy w zabieganiu, nagle udaje mi się zatrzymać. Zmysły wyczulone wiosennym rozrzewnieniem upijają się wszędobylską, jaskrawą zielenią i przez tę chwilę łączę się w jedność z tą nieogarnioną naturą. Czekam na ten błysk szczęścia, sekundę, w której osiągam upragniony zen, całkowitą harmonię ze światem, kiedy wszystko staje się jasne, choćby na momencik.

niedziela, 6 kwietnia 2008


.
Sobotni koncert Anny Marii Jopek to jedno z fajniejszych artystycznych wydarzeń jakie dane mi było ostatnio zobaczyć. Chociaż obawiałam się, że kino nie jest zbyt dobrym miejscem na koncert artystki kojarzącej mi się raczej z małymi scenami, umiejętnie przygotowane oświetlenie pozwoliło na stworzenie bardzo kameralnej, a nieraz intymnej atmosfery. Zastanawiałam się jaki będzie wybór repertuaru- czy będą to w większości utwory z ostatniej płyty "ID". Okazało się, że Jopek, która ostatnio gościła w Białymstoku na koncercie jakieś 8 lat temu, postanowiła przedstawić piosenki z płyt, które powstały przez ten okres czasu, ku uciesze oczywiście publiczności. Było więc coś z "Nienasycenia", "Upojenia", płyt "Farat" i "Niebo", a na powtórny bis i zakończenie konceru- zupełny powrót do początku kariery i utwór "Ale jestem".
.
Czytając o koncertach Anny Marii Jopek dowiedziałam sie, że są to bardzo często zupełnie nieprzewidziane wycieczki muzyczne, ale jeśli gra się w takim składzie, nie sposób nie bawić się muzyką. Zresztą koncert jest od tego, by odejść nieco od zaprezentowanych na płycie wersji piosenek, poeksperymentować, zadziwić i zachwycić słuchacza. Tak było i tym razem, choć jak przyznała AMJ, zespół postanowił zaprezentować białostockiej publice także "jakieś" piosenki. Całe szczęście dane nam było usłyszeć solówki Marka Napiórkowskiego i Roberta Kubiszyna, a także świetnego perkusisty Pawła Dobrowolskiego. Widać było, że cała czwórka zna się od wielu lat i nie jedno wspólne, muzyczne przeżycie za nimi. Świetnie się rozumieją i uzupełniają. Atmosfera była niezwykle kojąca i nastrojowa, muzycy rozluźnieni i w świetnej formie, co tylko nadało koncertowi lekkości. Było to niezwykłe spotkanie muzyczne, pełne naprawdę dobrej energii i udanej improwizacji.

piątek, 4 kwietnia 2008

A więc zaczęło się- mój ciążowy brzuszek zaczyna nabierać kształtów wypełniając coraz luźniejsze bluzki, które noszę. Na moment ogarnęła mnie panika, ale zanim zaczęłam pomstować na swój nieszczęsny los, uświadomiłam sobie, że przecież inaczej być nie może. Po co więc buntować się przeciw naturze? Z apetytem zajadam więc salami i winogrona, na które często nachodzi mnie ochota. Ale wszystko oczywiście w umiarze :)
.
19 tydzień ciąży:
Pierwotny pączek płucny, z którego się rozwiną płuca, kształtuje się w piątym tygodniu ciąży - razem z zaczątkami układu krwionośnego, w ósmym tygodniu rozgałęziają się oskrzela. Teraz płuca są już niemal wykształcone, ale nie umieją jeszcze oddychać... Od tej chwili aż do dnia porodu dziecko będzie się wprawiać w tej umiejętności - będzie wdychać i wydychać wody płodowe, by wzmocnić mięśnie klatki piersiowej. Doskonałym ćwiczeniem dla przepony, czyli mięśnia oddzielającego jamę piersiową od brzusznej, jest czkawka (którą ty odczuwasz jako serię maleńkich wstrząsów). Jeszcze w momencie porodu płuca dziecka wypełnione będą wodami płodowymi, część wypłynie przez usta i nos wyciśnięta skurczami mięśnia macicy, część zostanie wchłonięta przez naczynia krwionośne. Dziecko mierzy 13-15 cm i waży 200 g. Do chwili porodu powiększy masę ciała co najmniej piętnastokrotnie!

wtorek, 1 kwietnia 2008

Nareszcie dotarł kolejny numer zaprenumerowanych "Zeszytów Literackich". Przesyłkę nadano 19 marca. Poczta potrzebowała zatem 13-tu dni, by przewieźć paczkę z Ciechanowa do Białegostoku. Brawo Jasiu!
.
W "Zeszytach" dwa zupełnie niewiosenne wiersze o starości. Julia Hartwig pisze:
.
To nieprzyzwoite tak zakłopotać ich w biały dzień
.
Wpatrują się w nasze twarze
To są słoneczne zegary
na których widać cień popołudnia
.
Wpatrują się w nasze twarze
To doliny poorane deszczem
lotne wzgórza ukształtowane wiatrem
.
W ich oczach jest tylko patrzenie
puste patrzenie
.
.
Adam Zagajewski
.
Teraz, kiedy straciłeś pamięć
.
Teraz, kiedy straciłeś pamięć
i możesz się już tylko bezradnie uśmiechać,
chciałbym ci pomóc- przecież kiedyś
to ty, jak demiurg, otworzyłeś moją wyobraźnię.
Pamiętam nasze wyprawy, wełniane obłoki
płynące nisko nad wilgotnym lasem w górach
(w tym lesie znałeś każdą ścieżkę), i także
letni dzień, kiedy wspięliśmy się na szczyt
wysokiej latarni morskiej nad Bałtykiem
i długo patrzyliśmy na nieskończone falowanie morza,
jego białe ściegi postrzępione jak nitki fastrygi.
Nie zapomnę tej chwili, myślę, że i ty byłeś wtedy
wzruszony- wydawało się, że widzimy cały świat,
bezgraniczny, oddychający spokojnie, niebieski, doskonały,
wyrazisty i mglisty zarazem, bliski i daleki;
czuliśmy kolistość tej planety, słyszeliśmy mewy,
które bawiły się nieśpiesznie szybowaniem
w ciepłych i chłodnych prądach powietrza.
Nie potrafię ci pomóc, mam tylko jedną pamięć.
W Japonii zakwitły wiśnie. Cudownie byłoby tak poleżeć pod biało-różowym baldachimem z kwiatów, wdychając rześkie, wiosenne powietrze, leniuchując i zamyślając się o niebieskich migdałach. Wiosna zawsze pobudza do życia, ale teraz, gdy burza moich hormonów szaleje ze zdwojoną siłą, wiosna zaczyna nabierać nowych kolorów i zapachów. Niektóre niemożliwie wręcz mnie drażnią i dziwie się, ze wcześniej ich nie zauważałam. Jednak większość mile łechce me nozdrza, czyniąc tę wczesną wiosnę bardziej niż zwykle zmysłową. Dzisiaj z rana zachwyciłam się świergotaniem ptaków, które zapewne zaczynają już zaloty, wypełniając coroczny rytuał odnowy natury. W ten nieprzerwany krąg życia wpisuję się w tym roku i ja.