wtorek, 27 maja 2008

Maluszek zaczyna pokazywać rogi, a dokładniej zaczyna wyzierać na świat swoimi maleńkimi kończynami. Jego kopnięcia i ruchy są nie tylko wyczuwalne, ale i widoczne. Wypinając się pod skórą mego brzuszka daje wszystkim znać o swoim istnieniu. "Hop, hop! Tu jestem"- zdaje się komunikować ze światem. Koledzy z kapeli z zachwytem obserwowali małego pływaka. "Teraz fakt nie podlega dyskusji- gramy już w sześcioro."
.
Ciekawa jestem jak mój dość nieregularny tryb życia i muzyczne hałasy wpływają na rozwój Malucha. Kiedy śpiewam nie czuję jego ruchów, zdaje się uspokajać, gdy słyszy nawet głośne dźwięki. Rozrabia tylko w ciszy. Dzisiaj zbudził mnie nad ranem potężnym kopniakiem. "Wstawaj Mamo!" A propos Dnia Matki- dostałam wczoraj swoje pierwsze życzenia, złożone za pośrednictwem mego małżonka. Od teraz już nic nie będzie takie samo - w oczach mego męża awansowałam na matkę.

piątek, 23 maja 2008

Po raz kolejny okazało się, że szczerość i uczciwość jest najlepszą metodą rozwiązywania powstających problemów. Prawda zawsze przebije kombinacje i kłamstwa. Zawsze, gdy gryzę się w sobie, bo mam do rozwikłania kłopot, który leży mi na sumieniu, nawet wbrew logice zawsze wybieram prawdę. I zawsze dobrze na tym wychodzę. Dzisiaj mogę odetchnąć z ulgą. Ufff...
.
Nie cierpię w sobie małostkowości, która czasem mnie dopada i sączy się jadem w moich myślach. Rozdrażnia, poniża, a z czasem wypełnia bezsensowną złością o bzdury nie mające nic wspólnego ze mną, ale na siłę wciskające się w krąg mego życia. Ale mam na to niezwodne remedium- wtulam się w takich chwilach w swego męża, a jego pozytywne nastawienie do życia przepływa na mnie wraz z ciepłem jego bezpiecznych ramion. To jedna z nielicznych bezinteresownych osób, jakie znam. Podziwiam jego zdolność kompromisu; zawsze jest chętny do pomocy, brak w nim zawiści. Często mu powtarzam: "Jak dobrze, że jesteś".
.
Bo życie to są chwile, które należy cenić i pławić się w nich, gdy przynoszą szczęście i radość. Warto też mówić o swoim szczęściu. Nie wierzę w przesądy, które pod groźbą złych uroków zawistnych ludzi, zabraniają rozgłaszania swojej radości. Zamykamy się w kręgu złych myśli, kultywujemy negatywny, pesymistyczny stosunek do otaczającej nas rzeczywistości zupełnie tak, jakby przeznaczeniem ludzi była wieczna martynologia i samotność. A przecież pomimo lęków, jakie dostarcza nam życie, wszyscy chcą być szczęśliwi. Dlaczego więc sami opakowujemy się w ten nienaturalny dla naszej natury negatywny celofan, podjudzając siebie nawzajem do jeszcze większej nienawiści do życia? Walczę z tymi ograniczeniami, próbuję się wyzwolić szukając w ludziach dobroci, optymizmu, uzależniając się od chwil radosnych i błogich, drobnostek sprawiających mi przyjemność. Kultywuję siebie i Nas- połączonych życiodajną pępowiną, porozumiewających się intuicją i delikatnymi stuknięciami z zaświatów macicy. Kultywuję Nas- połączonych miłością i wspólnym losem od tylu już lat.
Dobrze, że jesteście.

wtorek, 20 maja 2008

De gustibus non est disputandum

Ilekroć tamtędy przechodzę, wygrzewają się w porannym słońcu. Nie wiadomo, czy dopiero zaczynają, czy jeszcze nie skończyli. Kontemplują swoje żywoty nad otwartą butelczyną piwa, przyglądając się filozoficznie przechodniom podążającym do pracy. Zapewne zastanawiają się szczerze nad sensownością tego zjawiska, wszak można wolniej, spokojniej, od jednego łyku do drugiego podziwiając rozbudzoną wiosnę rozkoszować się smakiem i aromatem chmielowego trunku. A może oni też są w drodze do pracy, tylko postanowili na moment odetchnąć i nabrać większej ochoty na przeżycie tego dnia? Trudno powiedzieć, bo przecież każdego w życiu motywuje coś innego.

sobota, 17 maja 2008

Ludzie listy piszą ... ?

Robiąc porządki w szafce, która już dawno odsłużyła swoje i zdecydowanie należy jej się emerytura, odnalazłam pudełko z listami i pocztówkami przesyłanymi mi przez znajomych. Ponieważ jestem typowym chomikiem i dorastałam w czasach, gdy jeszcze pisało się listy na kartkach i długopisem, mam tego dobra całkiem sporo, a odnalezione pudełko jest zaledwie jedną czwartą moich zbiorów, których chyba nigdy się nie pozbędę. Przede wszystkim dlatego, że wiele z nich przywołuje niezwykłe wspomnienia związane z osobami, z którymi korespondowałam. Poza tym uwielbiam sentymentalne wycieczki.
.
Ta dzisiejsza była szczególna, bo wspomniane pudełeczko zawierało ni mniej ni więcej, ale listy od moich nastoletnich sympatii, nie wyłączając mego męża. Własnoręcznie ozdobione koperty nadawały tym zgrzebnym opakowaniom indywidualny charakter zdradzając po trosze ich miłosną i tęskną zawartość. Na niektórych znaczek kosztował jeszcze 5500 zł, co oznacza ich przedpotopowe (przed denominacyjne) pochodzenie. Ile na nich kwiatków i serc, ostrzeżeń, by nikt oprócz zainteresowanej nie próbował wedrzeć się do tych najintymniejszych wyznań płynących potokiem na piękne papeterie czy wyrwane z zeszytu kartki w kratkę z marginesem. Najpierw niecierpliwie oczekiwane, a później czytane z wypiekami na twarzy wynurzenia, ostrożne, nieśmiałe wyznania, pełne nadziei, tęsknoty, oczekiwania, a to wszystko przeplatane opisami ówczesnej szkolno-lekcyjnej, wakacyjnej czy wojskowej rzeczywistości, dzisiaj wywołują sentymentalny uśmiech. I choć uwielbiam swoje życie teraźniejsze, lubię tak czasem zanurzyć się w ten świat oddalony już nieraz o dziesięciolecie, bo wiele w nim niewinności i błogiej nieświadomości, odkrywania nowych uczuć i rodzącej się seksualności. Są zapisem uczuć ważnych, bo kształtujących moje dzisiejsze "ja".

środa, 14 maja 2008

Pierwsze zajęcia gimnastyczne w szkole rodzenia już za mną. Niezwykle przyjazna atmosfera, sympatyczna prowadząca i mnóstwo ciekawych informacji. Zdecydowanie będę uczęszczać- co prawda tylko raz w tygodniu, ale pozytywne wrażenia, jakie wyniosłam z tych godzinnych zajęć, zachęciły mnie do dalszego udziału. Poza tym przyda mi się wzmocnienie organizmu, bo poród, to w przypadku kobiet nigdy nie uprawiających sportu wyczynowego, ponoć największy wysiłek fizyczny w życiu. Jest więc do czego się przygotowywać :)
.
My new post on Healthy Selfishness: Lucian Freud

wtorek, 13 maja 2008

No i wszystko wiadomo. Usg bezspornie ujawnilo, ze Maluszek rozwija się prawidłowo i w sierpniu powitamy na tym świecie synka o wdzięcznym imieniu Dominik. Cudownie się wczoraj oglądało Jego malutkie ciałko uciekające przed natarczywym panem doktorem próbującym zajrzeć w najdalsze zakątki tego małego kosmosu. Rozdrażniony Maluszek zakrywał się rączynami i nic nie wyszło z pierwszego zdjęcia portretowego. Ale to nic, bo za kilka miesięcy zobaczymy Go w pełnej okazałości. Niewątpliwie to podglądanie podziałało na naszą wyobraźnię, tym bardziej, że wiemy już jak się zwracać do naszego dziecka.
.
No właśnie- do "naszego" dziecka? Na ile ta istotka, która wkrótce się między nami pojawi, będzie należała do nas? Przecież to zupełnie odrębny człowiek, który będzie potrzebował naszej miłości i opieki przez wiele lat, ale tak naprawdę nigdy nie będzie należał do nikogo, oprócz siebie, względnie boga, jeśli będzie czuć się związany z jakąś religią. Najbardziej chyba fascynującą kwestią w posiadaniu potomstwa jest przyglądanie się, jak dziecko kształtuje się i uczy, staje się osobą z własnym charakterem i intelektem. A to wszystko przeciez pod czujnym okiem rodziców, którzy muszą pomagać przecierać te nieznane szlaki rozwoju. Jak przekazać wszystko to, co dobre; jak strzec przed niebezpieczeństwem, rozwijać zdolności pozostawiając pole swobody dla jego własnych wyborów? Rozpoczęliśmy więc niezwykłą wędrówkę. Cały kosmos niezbadany przed nami.

poniedziałek, 12 maja 2008

Nim się obejrzałam moja nowa garderoba stała się zielona. Wszystkie odcienie wiosny zawitały do mojej szafy, a także jak widać i tutaj. Być może tym kolorem nadziei próbuję z lekka uciszyć swoje niepokoje, których, choć czas taki radosny, jest coraz więcej. Wszystkie związane są oczywiście z macierzyństwem. Bo im blizej do finału, tym bardziej wzrasta ekscytacja, ale także i trema związana z tą wielką niewiadomą.
.
Wczoraj na przykład przeraziłam się swoim brakiem cierpliwości, gdy po zaledwie pół godzinnej sesji z niezwykle rezolutną dwulatką, miałam już dość jej niezrozumiałego dla mnie języka i stu pomysłów na zabawy na minutę. Wkładanie i zdejmowanie nowych bucików, chowanie się za firankę, karmienie psa, rzucanie piłeczką, wycieranie brudnych rączek o kanapę (tak, tak, to niezwykle edukacyjna zabawa), wchodzenie i schodzenie ze schodów. W czasie tych moich rozmaitych, niezwykle wyszukanych zabaw z małą Olą, na kolanach u cioci kwilił dziewięciomiesięczny Adrian, którego ulubioną rozrywką jest podskakiwanie na kolanie i wkładanie do buzi wszystkiego, co znajduje się w zasięgu jego krótkich rączek. Akurat nadeszła pora karmienia, o czym przekonaliśmy się wszyscy wysłuchując żałosnego płaczu najmłodszego członka rodziny, który nijak nie potrafił zrozumieć, że musi trzy minuty poczekać na podgrzanie jego porcji mleka. Całe szczęście nasza wizyta, z powodu wcześniej już ustalonego spotkania, dobiegała końca. Ale nawet gdybyśmy nie mieli dalszych planów, znalazłabym wymówkę, by szybko opuścić ten rozgardiasz.
.
Po odetchnięciu w końcu od tego całego zamętu, poczęłam jednak rozmyślać nad swoją przydatnością do roli matki. Czy łatwo przyjdzie mi poświęcić całą swoją uwagę dziecku? Jak rozdzielić siebie od dziecka? Jak nie zatracić się w macierzyństwie, w nadgorliwości? A może te kwestie stracą zupełnie na znaczeniu, bo w nową rolę wpasuję się jak ulał? Choć postanowiłam nie martwić się zawczasu kwestiami, które i tak są nieuniknione, ta krótka lekcja dała mi jednak sporo do myślenia. Bo jednak zawsze przecież będę sobą i to ja będę musiała szukać kompromisu ze swoim ego.
.
.
My new post on Healthy Selfishness: A girl or a boy?

środa, 7 maja 2008

A więc stało się- wiosna w pełnym rozkwicie, park wybuchł soczystą zielenią. Wczorajszy spacer oczyścił mój umysł ze złych myśli, uspokoił i zmęczył jak należy. A potem wspólne słuchanie muzyki i niewymagający film- wszystko zatem, co składa się na leniwe, spokojne popołudnie.
.
Nie lubię stanu zamętu, natłoku męczących, stresujących myśli, zajmowania się na siłę czyimiś sprawami. Uciekam od narzucanej mi odpowiedzialności za życie innych ludzi, uciekam od osób natarczywych i wciskających się w moje istnienie ze swoimi problemami. Zdrowy egoizm, nie szkodzenie sobie i innym to jedna z głównych zasad, jakimi kieruję się w życiu, i strasznie nie lubię, gdy ktoś na siłę próbuje zadeptać mój spokój. Cieszę się dobrymi myślami, szczęściem innych, potrafię docenić w ludziach to, czego mi braknie, czy to z powodu niewystarczających talentów, czy tez lenistwa. I lubię swoje pozytywne życie, choć nieraz popadam w chandry i nurzam się w melancholiach. Zwłaszcza teraz staram się skupić na dobrych emocjach, wiedząc, ze mój stan psychiczny wpływa na moje Maleństwo, nie tylko teraz, ale kształtuje jego osobowość także na całe dalsze życie. To ogromna odpowiedzialność, która spadła na mnie dość nieoczekiwanie, ale odkąd ją zaakceptowałam, stała się niewiarygodnym, ekscytującym wyzwaniem. Wiele spraw straciło na znaczeniu, jeszcze więcej nabrało znaczenia wręcz monstrualnego. Ale to dobrze, bo każda zmiana działa na mnie ożywczo. A ta jest bardziej żywa niż przypuszczałam- właśnie daje się we znaki ćwicząc prostowanie i zginanie stawów na moich trzewiach.
.
.
My new post on Healthy Selfishness: Go with the Flow

sobota, 3 maja 2008



"Kot, który czytał wspak" to pozycja, która w zeszłym tygodniu dołączona była gratisowo do "Wysokich obcasów", a zapoczątkowuje 30 tomową serię tych krótkich opowiadań kryminalnych autorstwa niejakiej Lilian Jackson Braun.
.
Cóż mogę napisać- to idealny tomik na wolne, leniwe, majowe przedpołudnie... i na tym chyba koniec. Nie ma co się zagłębiać w niezbyt skomplikowaną fabułę, choć należy przyznać, że autorka z całkiem sporym talentem kreśli postacie głównych bohaterów. Ale gdyby nie to, że książka przypadkiem dostała się w moje ręce, nigdy chyba nie trafiłaby na moją półkę. Zresztą nie zawaham się jej oddać jakiejś znajomej poszukującej nieskomplikowanej lektury na dłuższą podróż pociągiem.

Święta, święta i po świętach






czwartek, 1 maja 2008

Ponury, bolesny fizycznie i psychicznie początek dlugiego weekendu. Osamotniona i w płaczliwym nastroju, nurzam się w rozpaczy. Ze skrajności w skrajności. Tylko Maluszek trzepotaniem rozjaśnia to okropne popłudnie. To piosenka dla Ciebie.
.

.

It's a little bit funny this feeling inside

I'm not one of those who can easily hide

I don't have much money but boy if I did

I'd buy a big house where we both could live

.

If I was a sculptor, but then again, no

Or a man who makes potions in a travelling show

I know it's not much but it's the best I can do

My gift is my song and this one's for you

.

And you can tell everybody this is your song

It may be quite simple but now that it's done

I hope you don't mindI hope you don't mind that I put down in words

How wonderful life is while you're in the world

.

I sat on the roof and kicked off the moss

Well a few of the verses well they've got me quite cross

But the sun's been quite kind while I wrote this song

It's for people like you that keep it turned on

.

So excuse me forgetting but these things I do

You see I've forgotten if they're green or they're blue

Anyway the thing is what I really mean

Yours are the sweetest eyes I've ever seen