sobota, 24 stycznia 2009

Raz, dwa, trzy!

Po niemalże miesięcznej przerwie spowodowanej pobytem w szpitalu, a później dochodzeniem do siebie, dzisiaj wróciłam do codziennych ćwiczeń. Nie wiedziałam, że tak bardzo mi ich brakowało. Aktywność fizyczna to najprostszy sposób na zastrzyk pozytywnej energii (nie wspominając oczywiście o dobrej kondycji). A gdy ćwiczeniom towarzyszy jeszcze dobra muzyka (teraz słucham najnowszej płyty Guns'n'Roses) to dzień rozpoczety takim treningiem musi być optymistyczny!

piątek, 23 stycznia 2009

Minimalizm

Skutkiem radykalnie ograniczonej diety mamy karmiącej są moje "śliniące się" marzenia o:

- misce płatków kukurydzianych z małą ilością mleka
- kanapce z żółtym serem
- smażonym serze camembert w cieście naleśnikowym z żurawinami
- kilkunastu "rafaello" pożartych jeden po drugim w zastraszającym tempie
- zupie pomidorowej z grzankami
- łyżce stołowej Nutelli albo lepiej wizycie w Pijalni Czekolady Wedla
- sałatce greckiej
- kawie (nawet byle jak zaparzonej "plujce")

- ... .

Szczęśliwe powroty

I znów siedzę sobie raniutko popijając nieśmiertelnego Earl Greya. Dominik popadł w odmęty snu i zdaje się wszystko jest po staremu, a jednak... . A jednak nie. Bo czasem w życiu zdarzają się takie doświadczenia, które zmieniają perspektywę.
.
Pół miesiąca, bite dwa tygodnie spędziliśmy z Dominikiem w szpitalu. Mój mały człowiek zachorował na ostre zapalenie nerek, na szczęście szybko zdiagnozowane, dzięki czemu żadnego poważniejszego uszczerbku dla nerek nie wywołało. Niemniej jednak, co żeśmy przeżyli to nasze. Przez dwa tygodnie byłam z Dominikiem 24 godziny na dobę. Patrzenie na cierpienie swego dziecka poddawanego terapii antybiotykowej i najróżniejszym zabiegom mrożącym krew w żyłach (choć najczęściej polegających na tejże właśnie krwi upuszczaniu) jest doświadczeniem strasznym, jednak trzeba było wziąć się w garść i przetrwać wszystko dla jego dobra. Podawanie leków 4 miesięcznemu dziecku przyzwyczajonemu tylko do ssania piersi także wymagało nie lada ekwilibrystyki. Mały cwaniak szybko się chytrzył, na najróżniejsze sposoby zaciskając swój dzióbek i odmawiając przyjmowania świństw ironicznie przez mamę nazywanych pysznymi witaminkami.
.
Szpitalne warunki dalece odbiegały od wymarzonych. Dominik spał na trzydziestoletnim, zdezelowanym łóżeczku, którego każde dotknięcie oznaczało niesamowite piszczenie i zagrożenie defragmentacją. Dzięki Bogu panie pielęgniarki przymykały oko na nasze nocne biwakowanie na materacach przy łóżeczkach naszych dzieci, dzięki czemu miałam trochę sił by się Dominikiem zajmować w dzień. To, że jakoś zniosłam ten pobyt zawdzięczam rownież przesympatycznej współlokatorce, której synek okupował tę samą salę chory na zapalenie oskrzeli.
.
Oczywiście nie uniknęłam przeziębienia, a ze szpitala przyniosłam wirusa, który zasiał spustoszenie w moich jelitach, pozbawiając mnie kolejnych 2 kilogramów. Koniec końców wizytę w szpitalu skończyłam na marnych 48 kg, które na całe szczęście już znacznie żwawiej dają sobie radę z domowymi obowiązkami. Nie mniej jednak tak ogromnego osłabienia, którego dostałam po powrocie do domu, nie miałam nawet po porodzie.
.
Aktualnie Dominik powoli wraca do normy. Zmienił się nie do poznania, zaczął więcej rozmawiać i się uśmiechać. Niestety wybił się całkowicie ze swego wcześniejszego rytmu nocnego czym doprowadza mnie do szału. Przyzwyczaiłam się już do tego, że przesypiał całe noce, ale mam nadzieję, że spokój domowego ogniska szybko poprzestawia mu te senne fanaberie.
.
Tak więc niefortunnie zaczęliśmy ten nowy rok. Mam wielką nadzieję, że najgorsze już za nami.