poniedziałek, 29 czerwca 2009

Matt Dusk- live in Białystok

Ku mojemu najszczerszemu zdziwieniu i radości, ostatnim koncertem inaugurującym 260-lecie nadania praw miejskich mojemu miastu, był występ Matta Dusku. Kiedy się o tym dowiedziałam, myślałam, że z podekscytowania chyba zwariuję. Wydawało się to niewiarygodne, że w moim mieście będzie można za free posłuchać tego cudnego artysty.
.
Wczorajszy koncert zaczynał się o godz. 21. Popędzałam mojego męża, który jak zwykle ociągał się przed wyjściem ładując sprzęt fotograficzny, baterie, karty itp., chciałam bowiem zająć jak najlepsze miejsce. Koniec końców dotarliśmy na miejsce o 20:45 i ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu zamiast tłumów pod sceną, zastaliśmy zaledwie kilku ciekawskich. Wiele osób rozsiadło się w sporej odległości od sceny, zajmując ławeczki i schody ogromnego rynku znajdującego się w środku naszego miasta. Szczęśliwa więc jak nigdy, pociągnęłam męża aż pod samą scenę. I tak, w odległości zaledwie 5 metrów od sceny, z niecierpliwością oczekiwałam na rozpoczęcie koncertu.
.
Po oficjalnych przemówieniach zapowiedziano wreszcie Matta Duska, który wszedł na scenę tuż za swoim zespołem. Od razu zaskoczyło mnie, że jak na mężczyznę jest zupełnie niewielki i dużo bardziej chłopięcy niz na teledyskach, które widziałam. Matt zaśpiewał piosenki ze swojej pierwszej i drugiej płyty, dając tym samym świetny koncert, bowiem muzycy, którzy mu towarzyszyli to także artyści nie pierwszej wody. Nie mogłabym sobie darować, gdybym po koncercie nie poszła za kulisy w nadziei na spotkanie Matta. Po godzinie oczekiwania udało się. Drżącym głosem, zupełnie jak podniecona nastolatka wyklepałam coś w stylu "Your show was amazing. Thanks for the music. Here in Bialystok we're simply craving for such good concerts and it was great pleasure listening to You and Your band ...". L. zrobił nam zdjęcie (także kilka podczas koncertu) i taka rozanielona zakończyłam ten wczorajszy cudowny wieczór.
.
Fajnie, że sporo osób przyszło, żeby obejrzeć koncert, choć podobnie jak było z Lurą, większość nie wiedziała czego się spodziewać. Zapewne, żeby grał Feel, rynek pękałby w szwach, a rozentuzjazmowany tłum wyrywał by sobie włosy z głowy, ale i tak sporo osób odnalazło ogromną przyjemnośc w słuchaniu tej wymagającej muzyki. Świadczy to tylko o tym, że polski rynek muzyczny i większość stacji radiowych zyskałyby promując artystów grających muzykę bardziej szlachetną niż plastikowy pop i szablonowy rock. Polski słuchacz nie jest bowiem baranem i zna się na dobrej muzyce.
A Wy poradujcie się troszkę Mattem.
.

piątek, 26 czerwca 2009

The King is dead- Long live the King

Głowię się nad początkiem tego wpisu. Każdy wstęp wydaje się bowiem banalny. Tak jest zawsze, gdy ma się do czynienia z czymś wielkim. Brak jest słów, by to ogarnąć. Można jedynie skupić się na małym wycinku, na swoim doświadczeniu, na swoich emocjach. A Michael Jackson był, jest i zawsze będzie kimś wielkim. Stąd tak trudno jest popełnić cokolwiek nie popadając w banał.
.
A Micheala Jacksona słuchało się już w podstawówce. Słuchało się nałogowo (najpierw z pirackich kaset o wątpliwej jakości zajeżdżając Kasprzaka), patrzyło się na jego twarze spozierające z oblepionych plakatami ścian, oglądało jego cudowne teledyski. Te pierwsze nastoletnie zauroczenia muzyczne często, także i w tym przypadku, wiązały się z platoniczną miłością do idola. Bo on taki przystojny, i tak pięknie śpiewa, a jak tańczy ... . Ale kiedy już opadły te niedojrzałe emocje, zaczęła się spoza nich wydzierać prawdziwa fascynacja dla tej genialnej muzyki. Ile razy wzruszała mnie ona do łez, ile razy przechodziły mnie ciarki gdy słyszałam te magnetyczne dźwięki- nie zliczę. To nieśmiertelna, genialna twórczość wielkiego artysty. Świetne aranżacje, rozpoznawalne od pierwszych taktów, niepowtarzalny głos, taniec, nowatorstwo ... . A przy tym niepospolity człowiek, nadwrażliwiec zupełnie nie przystosowany do tego, co go spotkało. Postać kontrowersyjna, któremu zarzucano wiele, ale i kochano bezgranicznie. Człowiek tajemnica, bo choć żył w blasku fleszy, nigdy nie odkrył się do końca. I jaki by nie był Wasz stosunek do tego człowieka, Jego twórczośc jest bezsprzecznie czymś wyjątkowym i niepowtarzalnym.
Rest In Peace My King.
.


piątek, 19 czerwca 2009

Lura!

I proszę nie mylić tytułu tego posta z nienadającą się do picia kawą, bo chodzi o zupełnie inną, lekkostrawną, acz w żadnym wypadku nie pretensjonalną, słoneczną i niezwykle utalentowaną dziewczynę, z koncertu której właśnie wróciłam.
.
W ramach rozpoczynających się dni Białegostoku, zupełnie niesamowicie, zamiast feelów czy innych markowskich, na koncert rozpoczynający obchody zaproszona została Lura. Cóż za cudowne rozpoczęcie lata! Pomijam fakt, że nieźle lało podczas niemalże całego koncertu, co jednak zupełnie nie zgasiło w publiczności zapału do tańca i radowania się tą niezwykłą muzyką. Ubrana w różową do granic możliwości sukienkę, wyszła Lura i naprzeciw niesprzyjającej aurze, swą charyzmą i pięknym głosem rozgrzała tę północną publiczność, która pewnie w większości po raz pierwszy Lurę na oczy widziała i na uszy słyszała. A że słuchać było czego, bo muzycy akompaniujący Lurze to także niezwykli artyści, to pewnie kilka osób z tłumu zainteresuje się tematem na tyle, by nabyć płytę i poddać się czarowi tej pięknej muzyki.
Co tu gadać, zostawiam Was sam na sam z Lurą.
.
.

Oficjalna strona, a na niej kilka piosenek z nowej płyty.

wtorek, 16 czerwca 2009

Spóźniony Dzień Dziecka

To zatrważające, że jest już połowa czerwca, a ja od początku roku przeczytałam nieledwie pięć książek, choć tyle mam ich jeszcze w zanadrzu (m.in. dwie zaległe powieści Daniela Silvy, na które z taką niecierpliwością oczekiwałam). Brak czasu, brak czasu, brak sił! A łudziłam się, że jak Dominik sam już zacznie się poruszać po mieszkaniu to będę miała chwilkę wolnego dla siebie! Hehehe! Marzenia! Teraz muszę go pilnować dwa razy uważniej. Dlatego zamierzam wykorzystać na maksa fakt, że dzisiaj Dominik został na dwie noce oddelegowany do Babci Halinki. Poczytam sobie do woli, ogarnę mieszkanie, poleniuchuję bez przymusu ciągłego skupiania się na stale poruszającym się obiekcie wtykającym wszędzie swoje niewielkie, acz ruchliwe paluszki. Prawdzwy Dzień Dziecka!
.
I jeszcze mała dygresja o upadającym poziomie kultury. Kilka dni temu na skrzynkę pocztową mego służbowego telefonu (sieć Orange) przyszedł sms następującej treści:
"Pruknij swoim telefonem. Spróbuj ZA DARMO Piardofona". Cholera, skoro ZA DARMO to może się skuszę?

piątek, 12 czerwca 2009

Beyonce Experience

"There are people who were born to do certain things, people who would not be themselves having no chance of fullfilling their destiny. Those are geniuses. People determined to act and to create, people tormented with their constant pursue towards perfection, towards making real the ingenius ideas crowding in their minds.
.
They are the essence of creation. Having touched the invisible and inaccessible levels of humanity, closing themselves to the higher conciousness, they leave the trace for the ordinary rest to follow, so we can make ourselves better by tasting those crumbles of ultimate beauty left for us behind on their way."
.
Tych kilka niezwykle górnolotnych słów nakreśliłam niemalże dokładnie dwa lata temu, a inspiracją była Beyonce. Większość pomyśli w tym momencie, że ma do czynienia z jakąś szaloną nastolatką, której światek muzyczny zamyka się na serwowanych w eskach albo innych zetkach muzycznych papkach. Zdawać by się mogło, ale kto jak kto, Beyonce nie jest zwykłą gwiazdką pop. I choć na początku właśnie na to się zanosiło, rozwijając swoją karierę dowiodła, że jest świadomą siebie, niezwykle utalentowaną artystką. Dowodem niech będziechociażby koncert Beyonce Experience, który właśnie miałam przyjemność obejrzeć.
.
Mogę śmiało powiedzieć, że to jeden z lepszych koncertów jakie widziałam, i w żaden sposób nie da się go porównć do ogladąnych przeze mnie koncertów jej koleżanek po fachu- wliczając w to także Christinę Aquillerę. Co w Beyonce cenię najbardziej, to jej ogromna niezależność, dzięki której ma ona wpływ na wszystko co się dzieje w jej muzycznej i filmowej karierze. Jest autorką swoich piosenek, współprodukuje swoje płyty, dzięki czemu nie jest kolejną muzyczną wydmuszką na światowej scenie. Strasznie też lubię jej silny feminizm, czemu daje wyraz w tekstach piosenek, albo chociażby w fakcie, że jej zespół muzyczny składa się tylko i wyłącznie z kobiet.
.
Beyonce śpiewa i tańczy znakomicie. Połączenie obu tych czynności jest niezwykle trudne, zwłaszcza gdy śpiewa się na żywo, a nie oszukuje jak to najczęściej robi np. Britney Spears. Spektakl pełen jest oczywiście erotyzmu, ale to jest tylko pikantny dodatek do perfekcyjnego wykonawstwa. Zresztą trudno by było Beyonce strugać niewiniątko, skoro to osoba niezwykle seksualna ("Quenn B is gonna sting" :) Jednak pod tym wszystkim jest pełen profesjonalizm, ogrom pracy i wytrwałości, no i nietuzinkowa postać, która już dawno wymknęła się spod definicji gwiazdki pop.