Najgorsza śpiewaczka świata, królowa opadającej skali czy anioł inspiracji, Florence Foster Jenkins zapisała się w historii światowej muzyki swoimi "popisowymi" wykonaniami najpiękniejszych i najtrudniejszych arii operowych. Nieważne, że nie miała ani głosu, ani słuchu, ani poczucia rytmu (!)- posiadała za to niezachwianą wiarę w siebie i ogromną pasję artystyczną. Dziś kolokwialnie rzec by można, że poczucie własnego obciachu było jej zupełnie obce.
.
I w całym tym szaleństwie, przyznać muszę, była jakaś metoda. Przypomina mi się bowiem wczorajsza rozmowa z kolegą, który żalił się, że wskutek wychowania, jakie odebrał, a które zawsze nakazywało mu nie wychylać się i nie ryzykować, został pozbawiony odwagi i determinacji w realizacji swoich marzeń. I choć ma niezły słuch i uwielbia grać na gitarze, nigdy nie próbował grać ani spiewać w żadnej kapeli, a jest ogromnym fanem muzyki i rzeczywiście jest muzykalny. Twierdzi, że ma zbyt duże poczucie własnego obciachu i brak mu siły, żeby przezwyciężyć swoje sceniczne i artystyczne lęki. Boi się krytyki, boi się, że to, co ma do zaprezentowania okaże się śmiesznym. Jednocześnie przecież każdy, kto w jakikolwiek sposób poddaje swoje dokonania, pracę, krytyce innych, czy jest to publiczność, srogi szef, czy wyjątkowo surowy krewny, musi liczyć się z tym, że zostanie pochwalony lub zganiony za swoje wypociny, i już mniejsza z tym, czy sprawiedliwie, czy nie. Trzeba mieć więc w sobie ten dystans do siebie, innych, a także do swojej twórczości i życia w ogóle. Dać sobie trochę luzu i żyć we własnych ramkach, nie rezygnując jednocześnie ze zdrowego krytycyzmu. To się właśnie nazywa harmonia życia. I tak mając wybór pomiędzy nurzaniem się w życiowym maraźmie, jak mój wiecznie niespełniony i neurotyczny kolega, a popaść w drugą skrajność- niezachwianą miłość własną i autentyczną pasję życia, tak jak Florence, zdecydowanie wybrałabym to drugie. Nie ma boeirm nic gorszego niż NUDNE, SMUTNE życie.
.
Wracając do sztuki, uśmiałam się setnie. Krystyna Janda- znakomita. Potraktowała swoją postać niezwykle czule- nie popadając w śmieszność, wydobyła z roli cały jej humor i naiwność. Z przymrużeniem oka, okrutnie, ale i zachwycająco fałszowała wielkie arie, okraszając występ niezwykle nieporadną choreografią wieloryba tarzającego się po nadmorskich plażach. Nie można nie poczuć sympatii do tej niezwykłej postaci. Bo choć z jednaj strony odraża swoim brakiem samokrytycyzmu, z drugiej jednak zachwyca żywotnością, optymizmem, pasją- nawet wtedy, gdy zabiera się za upragnione, czekoladowe ciastko. Bo tak w zasadzie, to od tej naiwnej śmieszności, poprzez banał życia, aż do po sięganie artstycznych i duchowych szczytów, pragnienia Florence są przerysowaną, ale jednak, wersją pragnień każdego z nas. Nie każdego tylko stać na ich spełnianie. A przecież nie będzie drugiej szansy. I Florence bardzo dobrze o tym wiedziała.
.
.
.
Zakwitł mi pierwszy żonkil- żółciutki jak słońce!