Zainspirowana filmem "Złoty kompas" nakręconym na podstawie pierwszej części trylogii Philipa Pullmana "Mroczne materie", postanowiłam sięgnąć po kolejne części- tym razem w formie pisanej. Po pierwsze dlatego, że zawsze wolę najpierw przeczytać niż obejrzeć, a po drugie dowiedziałam się, że ze względu na dość marny wynik finansowy, realizacja dwóch kolejnych części filmu stoi pod dużym znakiem zapytania. A szkoda. Bo choć daleko "Mrocznym materiom" do "Władcy pierścieni" Tolkiena, jak to przyrównywali zarówno wydawcy, jak i krytycy filmowi, autor potrafił stworzyć świat pełen magii i ciekawych bohaterów. Jednakże w warstwie literackiej da się odczuć, że trylogia Pullmana kierowana jest do znacznie młodszego odbiorcy. Myślę, że jakieś 15 lat temu czytałabym je z wypiekami na twarzy, i choć teraz też dostarczyły mi sporo rozrywki, daleko im do niezwykle rozbudowanego i skomplikowanego świata małego Hobbita.
.
Co zaskakujące natomiast w "Mrocznych materiach", to niezwykle odważna rozprawa autora z Kościołem, hierarchami i klerykami, a także z Autorytetem, który jak się okazuje uzurpuje sobie miano Boga, chociaż wcale nie stworzył świata, a jedynie przekonał ludzi o swojej boskości. Oczywiście w wersji filmowej, uładzonej dla przeciętnego odbiorcy i chyba bardziej dla świętego spokoju i większej oglądalności, mała bohaterka Lyra walczy z tajemniczą Magistraturą, a nie Kościołem.
.
Akcja rozgrywa się w wielu równoległych światach, których mieszkańcy nieraz znacznie różnią się od siebie, ale przyświeca im ten sam cel- pokonanie władzy fałszywego Autorytetu żądającego coraz większej ilości ofiar od swoich zagorzałych wyznawców. Nie będę zdradzać fabuły ani zakończenia, bo warto samemu zatopić się w ten dziwny, wielowymiarowy świat, gdzie dobro musi zwyciężyć zło, ale jak to w życiu bywa, zwycięstwo okupione jest cierpieniem i ogromnym poświęceniem. Miłej lektury!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz