wtorek, 6 lipca 2021

Trybunał w Tokio - recenzja

 Czy wiedzieliście, że na podobieństwo Trybunału w Norymberdze, w 1946 powstał Trybunał w Tokio dla osądzenia japońskich zbrodniarzy? Jeśli tak, to punkt za wszechstronność. Ja nie miałam o tym zielonego pojęcia.

Przewijając Netflixa natrafiłam na miniserial dokumentujący to właśnie wydarzenie.
Powolna narracja, teatralne aktorstwo to prawdziwa gratka, zwłaszcza dla tych zainteresowanych jurysdykcją i tworzeniem prawa; jego interpretacją i nadinterpretacją. Tym w jaki sposób stosowane jest by zapobiegać zbrodniom, i tym jak wykorzystywane jest by rozgrywać globalną politykę.
Zakulisowość tego serialu daje ciekawy wgląd w sposób myślenia wybitnych prawniczych umysłów. Może znudzić żądnych
sensacji widzów, ale osobiście uważam, że warto podążyć meandrami prawniczych narracji, posłuchać sporów i debat. Zwłaszcza dzisiaj, gdy nierespektowanie konstytucji w naszym własnym państwie stwarza zagrożenie dla nas wszystkich.
Precedens powstały w Norymberdze, potwierdzony wyrokami Trybunału w Tokio, stał się podstawą do zmian w prawie międzynarodowym, i przyczynił się w konsekwencji do powstania Trybunału Sprawiedliwości w Hadze. To był doniosły krok w dziejach współczesnej historii; dający głos pokrzywdzonym, potwierdzający fakt, że nie wszystko wolno tylko dlatego, że ma się władzę. To jednak wciąż niewielki krok do stworzenia społeczeństwa szanującego się nawzajem pomimo różnic, ilości zasobów, ambicji.
Ten serial pozostawił mnie dalece smutną. Jak zwodnicza i iluzoryczna potrafi być żądza władzy. I jak tak naprawdę nic nie jest jednowymiarowe, patrząc chociaż na historię Japonii sądzonej tuż po II wojnie światowej przez m.In. sędziego z ZSRR.
Na koniec przytoczę ważne słowa, które padły w odrębnej opinii sędziego pochodzącego z Indii: Nie jesteśmy jeszcze gotowi by uznać, że wojna sama w sobie jest już zbrodnią. Być może ludzka natura i świadomość nigdy nie pozwoli na to, aby wzbić się na poziom tego konceptu.
Nie ma sprawiedliwości. Są jedynie jej powidoki.