wtorek, 7 czerwca 2022

Willy


 Moja siostra ma na przechowaniu dwa psy swojej znajomej.

Jeden z nich, o lordowsko brzmiącym imieniu Willy, ma chyba ze sto lat.
Pieszczotliwie nazywany „geriatrykiem”, to pies z serii „żywy wiecznie umierający”. Taki co to się stawia losowi i nie chce umrzeć.
Zupełnie jak jeden z pobocznych bohaterów „Czarodziejskiej góry” Manna; oporny pacjent uzdrowiska dla gruźlików, co to pomimo ciężkiego stanu, zejść z tego świata nie chciał. Któregoś razu przywołany przez lekarza do porządku kategorycznym „No niechże się Pan tak nie stawia!”, w końcu się zdecydował i odszedł w zaświaty.
Myślę, że z Willim nie byłoby tak łatwo.
Po bacznych obserwacjach zauważyłam, że jest coś, co tego psa zdecydowanie wyróżnia na tle jeszcze dwóch egzemplarzy posiadanych przez to gospodarstwo. Willy nie ustaje. Nie ustaje w wysiłkach, by żyć. Jak w tym starym kawale z dzieciństwa- nie pije, nie pali, a chodzi- tak Willy nie słyszy, nie widzi, ale wciąż idzie w życie jak w dym. Może to dlatego, że kładzenie się i wstawanie przychodzi mu z coraz większym trudem, Willy instynktownie postanowił te czynności ograniczyć do minimum.
Jest jak psie perpetuum mobile.
Gdy pozostałe egzemplarze odpoczywają, Willy słaniając się na chudziutkich nóżkach, przemierza chwiejnym krokiem obejście.
Czasem zagubi się w rzeczywistości, wykona kilka obrotów wokół własnej osi, by po chwili znów powrócić na trajektorię swego losu.
Gdy inne psy z zaciętością biegną do bramy, bo wydarza się coś niezwykle ciekawego, Willy też biegnie. Wtedy chciałoby się biec przy nim, by w razie co złapać go zanim pogruchocze sobie kości upadkiem. Jednak Willy wciąż z zaciętością łapie równowagę. I choć dobiega do bramy zwykle wtedy, gdy obiekt zainteresowania ginie za horyzontem, to jest zwycięzcą w tej nierównej walce ze starością. Jeszcze raz się podniósł, jeszcze raz zawalczył o siebie i dał się ponieść instynktowi.
Willy jest jak człowiek. Jak każdy z nas, walczy z bezsensem istnienia.
Gdyby nie ruch, w który siebie wprawiamy, wielu z nas stojąc w miejscu lub leżąc, już dawno by się poddało. Bo czymże innym, jak nie ruchem, jest życie. Atomy pozostają w wiecznym biegu, myśli gonią, krew płynie. Sięgamy dalej, wyżej. Chcemy więcej i mocniej. Czujemy intensywniej i głębiej. Bez tego podążania w głąb i wszerz zastyglibyśmy wcześniej, niż chce tego biologia.
Paradoksem jednak jest to, że nieraz niezwykle ciężko jest zwolnić. Jak to mówią, ciało raz puszczone w ruch, dalej puszcza się samo. Tylko, że nie o ciało w tym ambarasie chodzi, a o coś bardziej skomplikowanego i zagadkowego- nasz umysł, świadomość, jaźń.
Taki Willy na przykład wie, kiedy dać sobie na luz.
Chodząc na tyczkowatych nóżkach, co jakiś czas zatrzymuje się i patrzy ledwie widzącym wzrokiem gdzieś w dal, a może i nawet w głąb siebie. Chwila refleksji, odpoczynku, z zastanowieniem obiera nowy azymut, i rusza w dalszą podróż ku wątpliwej przygodzie.
Pomimo wieku i ograniczonego zasobu sił zdaje się nie forsować swego wątłego ciała. Nie idzie szybciej niż może, nie biegnie dalej niż da radę.
Jest w tym jakiś balans, pomiędzy tym czego pragnie jego pieska dusza, a tym czemu może sprostać jego nadgryzione zębem czasu ciało.
A nam zdarza się zapomnieć, że ruch to jednak nie wszystko. Ile razy zdarza mi się ignorować, że mam ciało, a ono potrzebuje. Nawet teraz, w zmienionych okolicznościach przyrody, gdy ciało me je i myśli za dwoje, frustruję się na niedogodności, spowolnienie, zadyszki, nieprzystawalność moich możliwości do chęci. Gdy ono mówi „nie”, ja wciąż na przekór mówię ”tak”. Ale ni chuja to nie daje. I moje „ja” jest tym wielce niepocieszone.
Tak to jest, gdy się człowiek rozsmakuje w dualizmie, a życie uparcie przypomina, że tylko holistyczne podejście ma sens, by nie zniszczyć siebie za szybko.
Taki Willy na przykład to wie. Dlatego drepcze po tej ziemi już tyle lat. Myślę, że może nawet już 102. Jak ten Rudy i pies.